czwartek, 15 września 2011

Józef Ignacy Kraszewski 'Półdiablę Weneckie'

 Moje drugie spotkanie z panem JIK, niestety w niezbyt przyjemnych okolicznościach bólu głowy, kataru i ogólnego osłabienia. 

Młody szlachcic Konrad, Polak włoskiego pochodzenia postanawia odwiedzić kraj przodków i przy okazji odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie podróży poznaje cudnej urody Włoszkę Calzitę, córkę kapitana statku. Młodzi zakochują się w sobie, a młodzieniec ofiarowuje dziewczynie różaniec, co jak mówi ciotka Calzity, jest złą wróżbą. Konrad postanawia skorzystać z zaproszenia  i przez jakiś czas pragnie zabawić w Wenecji. W czasie tego pobytu oświadcza się pieknej dziewczynie, zostaje przyjęty i wkrótce pobierają się. W niedługim czasie młode małżeństwo przybywa do Polski. Niestety Calzita źle czuje się w kraju męża, wszystko jest dla niej szare, obce, zimne. Bardzo tęskni do swojego miasta, ciotki i ukochanego ojca. Konrad, w obawie o zdrowie żony, postanawia wrócić do Wenecji. Tam okazuje się, że ojciec Calzity prawdopodobnie nie żyje, popadł w długi i majątek jest zagrożony. Konrad postanawia spłacić długi teścia. Calzita nie wierzy w śmierć ojca, każdego dna czeka na niego z niecierpliwością. Życie upływało im na czekaniu, Konrad coraz bardziej mizerniał z tęsknoty za krajem, za swoim dworem i bliskimi, Calzita nie dostrzegała cierpienia męża, który z każdym dniem był coraz słabszy.

Zakończenie jest smutne. Kraszewski nie daje żadnych szans mieszanemu małżeństwu. Dziś jest dużo lepiej, język nie stanowi takiej bariery, lot do Wenecji trwa chyba godzinę i oczywiście ten niezawodny internet... Mam letnie uczucia do tej powieści. Nie jest długa, czyta się dość dobrze, ale czegoś mi zabrakło. Może w dzisiejszych czasach, gdy świat jest globalną wioską, taka historia nie miałaby racji bytu?




1 komentarz:

  1. Ja wiem że to co napiszę jest straszne, mnie samego wpędza w dołek emocjonalny. Nie mam czasu na Kraszewskiego.

    OdpowiedzUsuń